Jak chodziłam do podstawówki do podkochiwałam się w naszym nauczycielu od geografii, panu B. Bynajmniej nie okazywałam mu uczuć pilnie się ucząc, bo z jego przedmiotu, oraz innych byłam słaba. W każdym razie pan B. był bardzo przystojny, szczupły, jednak był w porządku. Obecnie mocno przytył, tak w każdym razie słyszałam, chyba założył rodzinę i leczy się na stwardnienie rozsiane. Mimo że leki go utuczyły to chyba w miarę dobrze funkcjonuje. W sensie, nie został przykuty do wózka, co poniektórzy.
Potem podkochiwałam się już standardowo, bo w koledze z klasy. Moja dawna miłość była i nadal jest bardzo przystojna, ma kruczoczarne włosy i chyba piwne oczy i ma na imię Tomek. Publicznie wyznawałam mu miłość, co go krępowało. Moje uczucie było bardzo zaborcze, bo jak bawiliśmy się w jakąś grę, w której trzeba było powiedzieć imię osoby obok której chce się usiąść ciągle mówiłam jego imię, aż nauczycielka zmieniła zasady. W każdym razie raz prawie się pocałowaliśmy, ale przyszli jego koledzy i do niczego nie doszło. Poza tym Tomek strasznie mi dokuczał, przezwał mnie nieładnie i jego wyzwisko do mnie przylgnęło, a raz, wiedząc że miewam skłonności do wymiotów, wrzucił mi zdechłego pisklaka za koszulę. Uczucie do Tomka mi wywietrzało jak spotkałam niewłaściwego człowieka, w niewłaściwym miejscu.

Moją wielką sympatią, jak uczęszczałam do liceum był Marcin K. To był jasnowłosy, długowłosy blondynek, uczeń najlepszy nie tylko w klasie ale zapewne i w całym liceum, z fenomenalną pamięcią wzrokową. Bardzo lubiłam głaskać go po głowie, bez żadnych erotycznych podtekstów, ale on tego nie cierpiał i pewnego razu uderzył mnie w twarz. Oczywiście wówczas sprawił mi dużą przykrość, ale jasno przedtem dawał mi do zrozumienia, że nie lubi tego, co robię. W każdym razie dość często szliśmy razem pieszo, on prowadząc rower do miejscowości w której mieszkał i szczerze rozmawialiśmy prawie o wszystkim. To były całkiem beztroskie czasy. Do czasu... Obecnie Marcin K. ma dziewczynę, albo może i narzeczoną lub żonę i może dochował się dzieci.
Lubiłam też Marcina B., za którego czułam się trochę odpowiedzialna, jednak nie darzyłam go jakimś większym uczuciem. On był osobą dotkniętą przez los, bo miał wcześniej raka mózgu, oraz zapewne długo odczuwał jeszcze skutki chemioterapii lub i naświetlania. Był osobą strasznie głośną, jak mówił to prawie krzyczał, ale zapewne to wynikało z tego, że tak maskował swoją niepewność. Miał w zwyczaju opuszczać różne klasówki, bo ponoć źle się czuł, jednak rzeczywiście często nie był w dość dobrym stanie. Pamiętam, że raz jednemu chłopakowi urządziłam niezłą awanturę, bo uderzył Marcina B. drzwiami w głowę. Nigdy więcej nie czułam się odpowiedzialna za inną osobę. Może z wyjątkiem małych dzieci, które czasem odwiedzały z rodzicami moją siostrę i nie chciałam ich pozostawić bez nadzoru, raz zapobiegłam temu że maluszek włożył sobie widelec do oka, w każdym razie mocno przybliżył go do twarzy. Obecnie nie wiem czy Marcin B. nadal żyje. Zwłaszcza że rak może miewać nawroty.
Uważam że małe, nastoletnie dzieci obecnie zbyt szybko mają za sobą inicjację seksualną, przez co tracą swoją niewinność i mogą zachorować na różne choroby weneryczne lub zbyt wcześnie na świat sprowadzić nowe pokolenie. Za czasów mojego dzieciństwa dzieci były bardziej niewinne, nie bawiły się w słoneczko, ani w inne zboczone zabawy, nie interesowały się *****, tylko zabawą, głównie na świeżym powietrzu. I raczej nie bywały tak agresywne i wulgarne jak te obecne, ale wiadomo, że na pewno nie były też pozbawione wad.
Sądzę że do rozpoczęcia życia seksualnego należy dorosnąć. I że w szkołach powinno być wychowanie seksualne, aby dzieci nie czerpały wiedzy z internetu. Od małego dzieci, zwłaszcza małe dziewczynki, powinny się uczyć, że seks nie jest wyrazem miłości.
Cieszę się, że moje dzieciństwo nie było przesycone seksizmem i podkochiwałam się platonicznie w panie B., a potem w Tomku, a w czasach liceum żywiłam tylko niewinną sympatię do Marcina K.